Żyjemy pod tym samym niebem. Jesteśmy tolerancyjni - nie dyskryminujemy

Cześć,


            Co do pierwszego stwierdzenia zawartego w temacie, nie mam najmniejszych wątpliwości, że oddaje ono prawdę  o tym, że wszyscy powinni być traktowani tak samo. Ani kolor skóry, wyznanie, sprawność fizyczna czy umysłowa, stopień zamożności, wykształcenie nie powinny różnić ludzi, a tym bardziej dyskryminować.

            Ja sama zadawałam sobie pytanie: „ Czy zaakceptowałabym koleżankę/ kolegę kalekiego jako bliską osobę? Czy mogłabym traktować ją tak samo, jak moich w pełni sprawnych znajomych ?” 
 
          Im dłużej myślałam, tym większe miałam wątpliwości . Postanowiłam w końcu poddać się próbie konfrontacji z ludźmi boleśnie dotkniętymi przez los. Pomyślałam, że wtedy nie będę mieć jakich kol wiek wątpliwości.
 
            W nawiązaniu kontaktu  z takimi osobami pomógł mi Kościół. W czasie jednego ze spotkań organizowanych przez księdza Damiana Wyżkiewicza z parafii Najświętszej Maryi Panny Różańcowej miałam okazję wysłuchać wstrząsającej relacji człowieka, który stracił obie ręce w młodym wieku, ale, co dziwne, jego życie dopiero wtedy naprawdę nabrało sensu. On sam, czyli Przemysław Wieczorek urodził się 8 stycznia 1985 roku. Do roku 2005 (przed wypadkiem) robił różne rzeczy. Przede wszystkim uczył się. Najpierw skończył liceum, zdał maturę, potem poszedł do studium gastronomicznego. Myślał o tym, żeby zostać kelnerem. W końcu pierwszego roku miał wypadek.Był to 10 czerwca 2005roku. Jeśli chodzi o dokładne okoliczności, to ich nie pamięta. Prawdopodobnie leżał blisko torów. Podejrzewa , że był pijany, może coś więcej. Nie prowadził     zbyt mądrego życia przed wypadkiem. Dosyć często zdarzało mu się podejmować nie najlepsze decyzje. Wpadać w nie najlepsze towarzystwo. Tak więc prawdopodobnie leżał obok torów lub szedł nietrzeźwy blisko nich. Pociąg urwał mu jedną rękę, stracił również część drugiej, jednak leżał tak długo, że musieli ją amputować blisko barku.

                  Znalazł się w bardzo ciężkim stanie psychicznym. Pierwsze 3 miesiące czuł się okropnie. Nie spał w nocy, tylko patrzył w sufit. W dzień nie wychodził z łóżka. Czuł się jak ktoś, kto przegrał swoje życie. Dochodził do lepszego stanu przede wszystkim modlitwą i pracą nad samym sobą. Sytuacja, w której się znalazł, była okropna. Nie chciał już dużej cierpieć. Postanowił zacząć pracować nad sobą, by okrzepnąć, nie rozpaczać. Najbardziej wspierała go babcia, która pomagała mu w codziennych czynnościach, opiekowała się nim, była bardzo wyrozumiała.

               Od dnia mojego pierwszego spotkania z Przemkiem już rok. Może nawet więcej. Rozmawiamy za pośrednictwem komputera lub telefonicznie. Nasza zażyłość pozawala mi zadawać pytania dość intymnej natury. Przemek do wypadku nie miał dziewczyny. Teraz zaś jest zakochany i pełen planów na wspólną przyszłość. Poza tym kończy studia w Wyższej Szkole Pedagogiki w Łodzi. I jak tu nie wierzyć w słowa: „ Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście”?  Mało tego. Casus Przemka pokazuje, iż wydawać by się mogło, niezwykle dramatycznej, a nawet tragicznej sytuacji, można znaleźć siłę, aby z niej wybrnąć i to do tego stopnia, by ułożyć sobie życie lepiej niż niejeden w pełni sprawny człowiek. Pan Wieczorek wspaniale realizuje ideę ikaryjską. Sięga wyżej od swoich w pełni zdrowych kolegów. Jest bowiem wicemistrzem Europy i świata w para- taekwondo. Ten człowiek spełnia marzenie nie tylko moje. Z jego drogę życiowa i celami, jakie sobie wyznacza, chciałby identyfikować  się wielu ludzi. Daje przykład niezłomności charakteru i wiary w siebie, ale i innych ludzi. Ma ogromną rzeszę przyjaciół i sympatyków.
   
        Zdaje sobie sprawę, że nie osiągnąłby tego wszystkiego, gdyby nie Bóg, który, Przemek jest o tym przekonany, wyciągnął do niego rękę.
 
                          Fascynacja tym człowiekiem sprawiła, iż postanowiłam szukać dalej. Powiedziałam o tym panu Wieczorkowi. Jak zwykle pomógł, kontaktując mnie z Tomaszem Domańskim, czyli kapitanem drużyny rugby „Tromed Sporting”. Skład zespołu to 11 facetów i jedna dziewczyna, czyli Beata Witkowska.
 
                    Wszyscy oni są ludźmi sparaliżowanymi. Mają bezwładne dolne kończyny. Jest jeszcze coś ci ich łączy: pracowitość, waleczność, komunikatywność i determinacja w walce do osiągnięcia wyznaczonych celów.

             Któregoś dnia, podczas zajęć z aktywnej rehabilitacji, ci ludzie doszli do wniosku, że byłoby wspaniale stworzyć drużynę i grać w rugby. Tak też się stało. Od 2010 roku wspólnie trenują i biorą udział w licznych zawodach w Polsce, rywalizują nawet na arenie międzynarodowej.Niestraszne im nawet uciążliwe dojazdy na treningi. Niektórzy mają do pokonania ponad 100 km w jedną stronę. Najważniejsze dla nich jest to, że mogą wspólnie robić coś interesującego i dającego satysfakcję. Poza tym, jak sami mówią, „nie ma niczego bardziej emocjonującego, jak walka w obecności rozentuzjazmowanej publiczności, która w większości składa się z ludzi w pełni zdrowych, sprawnych, a jednak widzących w nas nie ludzi kalekich, ale herosów o ogromnych możliwościach.

           A teraz chciałabym bodaj najbardziej poruszającą i zaskakującą historię księdza Marka Bałwasa. Po raz kolejny okazało się, że tylko samo życie może napisać najbardziej szokujący scenariusz.
 
               Ksiądz Marek bowiem zajmował się ludźmi niepełnosprawnymi. Była to realizacja jego marzeń z dzieciństwa. Już wówczas pragnął poświęcić się w przyszłości opiece nad ludźmi ułomnymi. Gdy osiągnął właściwy wiek, zaczął prowadzić rodzaj terapii i najzwyklejszej opieki pomocnej ludziom sparaliżowanym. Trwało to kilka lat. Spełniał się w tym posłannictwie całkowicie. Przyszedł jednak ten feralny dzień. Ksiądz Marek wracał z przyjaciółmi samochodem, w którym uległ wypadkowi. W jego wyniku doznał paraliżu dolnych części ciała (od piersi do stóp). Wydawałoby się, że całe życie stracił dla niego sens. Otóż nie. On sam powiedział podczas rekolekcji: ,,Widać Pan Bóg cały czas przygotowywał mnie do tego doświadczenia". 

                 Powyższe historie, sytuacje, losy ludzi dotkniętych kalectwem utwierdzają mnie w przekonaniu, że osoby niepełnosprawne są takim tylko z nazwy. W rzeczywistości niejednokrotnie potrafią przenosić góry i sięgać gwiazd. Ich niedoskonałość cielista staje się niewidoczna, biorąc pod uwagę dokonania, które są ich udziałem.

             Cieszy również fakty, iż coraz częściej słyszy się o udogodnieniach wobec tych ludzi. Statystycznie jednak w wielu krajach europejskich przeznacza się większe sumy i poświęca się więcej uwagi temu zjawisku. Źródłem tego stanu rzeczy są zapewne mniejsze możliwości naszego państwa. Mam jednak nadzieję, że i  w tym zakresie zakresie nastąpi znacząca poprawa.

                   Na koniec mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić: ,,Jestem pewna, że nie miałabym najmniejszych oporów przed przyjaźnią z osobą kaleką. Być może nawet ktoś taki sprawiłby, iż stałabym się również jeszcze bardziej empatyczna". 

Do następnego, 

Marysia  

Komentarze